Nuda z podtekstem
Z Danielem Kalderem rozmawia Maciej Robert O tym, jak wygląda prawdziwa Rosja, czego wstydzą się Rosjanie i kogo odwiedza Chuck Norris, mówi nam szkocki podróżnik, autor książki „Zagubiony kosmonauta”
Czego spodziewałeś się po Tatarstanie i innych republikach opisanych w twojej książce? Normalności czy nienormalności? Egzotyki czy nudy?
Daniel Kalder: Właściwie nie miałem żadnych oczekiwań. Po prostu razem z przyjacielem znaleźliśmy to miasto na mapie i stwierdziliśmy – czemu nie? Wiedzieliśmy, że jest ono dość znane, ale nie umieliśmy utworzyć sobie w głowach jego obrazu. Pojechaliśmy tam po to, żeby ten mglisty obraz się urzeczywistnił. Zwiedziłem wcześniej wiele rosyjskich miast, więc mniej więcej wiedziałem, co tam zobaczę – to samo, co gdzie indziej. Te same budynki, taki sam Kreml jak w innych miastach. Nie interesowało mnie to. Chciałem dotknąć tamtejszej nudy i pustki. Tym bardziej że jest to nicość w scenografii muzułmańskiej. Nicość, która nie wzięła się z pustki dookoła, to raczej przygnębienie narodu, który kiedyś był potężny, a teraz został zepchnięty na margines. To nuda z podtekstem.
Jedno z przykazań antyturysty, które spisałeś, brzmi: „Prawdziwych granic nieznanego musimy szukać gdzie indziej”. Nie zdziwiłeś się, że wbrew pozorom nie są to miejsca aż tak nieznane? Co poczułeś, gdy dowiedziałeś się, że Kałmucję odwiedził przed tobą choćby Chuck Norris?
Byłem naprawdę wkurzony! Wiedziałem przecież, że obcokrajowcy też tam przyjeżdżają, ale były to dość rzadkie przypadki. Kiedy weszliśmy do jednego z muzeów, kustosz powiedział nam, że jesteśmy pierwszymi obcokrajowcami w tych murach. Rosja to naprawdę zadziwiający kraj. Młodzieżowy teatr z Elisty wystawia świetną rock-operę. Uriah Heep, grupa niemal zapomniana w rodzimej Anglii, w Moskwie ma status supergwiazdy. Prezydent Kałmucji zaprasza do siebie Chucka Norrisa, żeby zrobić sobie z nim zdjęcie. Takie rzeczy nie zdarzają się nigdzie indziej na świecie.
Rosjanie, którzy dowiadywali się, że wybierasz się do Mari Eł czy Udmurcji, próbowali wybić ci ten pomysł z głowy. Mówili: „Tam nic nie ma, tam jest niebezpiecznie”. Jak sądzisz, dlaczego? Wstydzili się takiego oblicza Rosji?
W wielu przypadkach tak. Kiedy wróciłem z Mari Eł i opowiadałem o tym znajomym Rosjanom, wielu z nich dziwnie na mnie patrzyło, tak jakbym zobaczył coś, czego nie powinienem był widzieć. Kiedyś pojechałem na Syberię i gdy meldowałem się w hotelu, recepcjonistka usilnie namawiała mnie, żebym tego nie robił. Po prostu wstydziła się za to, co tam zobaczę.
Andrzej Stasiuk w przedmowie do twojej książki mówi o tym, że zawsze przeczuwał, że na wschód od Uralu Rosja nie istnieje. Rzeczywiście tak jest, czy może raczej jest odwrotnie – tam właśnie znajduje się ta prawdziwa Rosja?
Mieszkańcy Moskwy zawsze powiedzą ci, że ich miasto to nie jest Rosja. Nie wiem, gdzie jest prawdziwa Rosja, tak naprawdę chyba jej nawet nie szukałem. Jest wiele różnych Rosji i o tym właśnie jest moja książka – o różnych obliczach tego państwa. Dlatego właśnie wybrałem ościenne republiki – jest w nich pewna dawka autonomii, mają swoją kulturę, swoją tożsamość. Mocno przeciwstawiam się typowo amerykańskiemu postrzeganiu Rosji jako monolitu. Chciałem pokazać różnorodność i wielokulturowość tego kraju. Chciałem otworzyć drzwi do pluralistycznego spojrzenia na Rosję
Rzeczpospolita, 5 Listopad 2008